20 września 2016

Wywiad z Bartoszem Szczygielskim, autorem kryminału noir „Aorta”


Chociaż jest sympatycznym i zabawnym człowiekiem, to w swoich tekstach często mrocznie kreśli rzeczywistość, miesza ją z groteską i czarnym humorem. Kieruje się zasadą: „Jeśli wiesz, że jesteś w czymś dobry, to brnij do przodu.” Gdyby jego książka była ekranizowana, to najchętniej w roli głównego bohatera, Gabriela Bysia, osadziłby Brada Pitta. Bartosz Szczygielski, którego „Aortę” wymieniłam wśród interesujących wrześniowych nowości, zgodził się zdradzić w rozmowie jeszcze kilka ciekawszych historii, nie tylko o pisaniu, zapraszam. 

 

Wydawnictwo W.A.B.
Bartek, patrzę na wydanie Twojej debiutanckiej powieści kryminalnej „Aorta” i czuję, że to może być niezwykła historia. Intrygujący tytuł, okładka, obok której nie sposób przejść obojętnie i tak pochlebny komentarz Katarzyny Bondy. Czy to będzie wielki boom na rynku księgarskim, jakiego jeszcze nie było? 
Oczywiście, że tak. Setki fanek, groupies, sprzedane prawa do ekranizacji i Brad Pitt, szykujący się do swojej roli…

Brad Pitt?
Nie wchodźmy na ten temat, bo się serio pokłócimy (śmiech). Na Facebooku pojawił się kiedyś profil „Codziennie jedno zdjęcie Brada Pitta” i zgadnij, kto był pierwszą osobą, która ten profil polubiła? Moi (fr.). Chyba przez „Siedem” i „Fight Club”, bo to były jego naprawdę bardzo dobre role i świetne scenariusze. Nie powiem, byłoby fajnie, gdyby zagrał w ekranizacji mojej książki.

Nadawałby się na Gabriela taki przystojniak?
Musiałby sporo schudnąć i trochę włosów musiałoby mu wypaść, żeby nie był taki idealny, ale zdecydowanie tak.

Skąd pomysł na fabułę „Aorty”, co Cię natchnęło, jaka była inspiracja?
Pomysł na fabułę zrodził się od krótkiego, 3-stronicowego opowiadania, które napisałem na któryś z kolei konkurs. To miały być warsztaty z Markiem Krajewskim podczas Conrad Festival 2013. Zaczęło się od stwierdzenia, co by było gdybym nie wiedział, jak zrobić sztuczne oddychanie. Napisałem 3 strony, dostałem się na warsztaty i to był taki start.

Te 3 strony po przerobieniu pojawiły się na początku książki. Nie powiem, że wokół tego powstała cała fabuła. Skupiłem się na tym, czym żył kiedyś Pruszków. Reszta wyszła sama, naturalnie, kiedy zacząłem pisać. Wiedziałem, gdzie to ma się zacząć, gdzie i jak ma się skończyć i mniej więcej, co chcę mieć w środku. Potem ładnie to się ułożyło w całość, miałem nawet spisany plan, ale w międzyczasie trochę się zmienił.

No właśnie - rzecz dzieje się w tak źle osławionym Pruszkowie. Czemu akurat w tym mieście umiejscowiłeś fabułę?
Mieszkam tu generalnie prawie od urodzenia. Kiedy byłem dzieciakiem, to zastrzelili Kiełbasę. Sąsiadki mówiły, że ktoś nowy wprowadził się do bloku i widziały, jakim jeździ samochodem, że to na pewno ktoś z mafii. W podstawówce też się rozmawiało, że zastrzelili Pershinga. Taką atmosferę się po prostu czuło. Cały czas mam wrażenie, że jak komuś mówię, że jestem z Pruszkowa, to od razu kojarzy się z mafią zamiast np. z fabryką ołówków.

Pomyślałem, że dobrze by było pokazać ten temat z innej perspektywy. Co by było, gdyby… ktoś z tych ludzi jeszcze się tutaj uchował… Oczywiście jest to wymyślona osoba, miejsca też, chociaż trochę inspirowałem się tymi prawdziwymi, ale nie będę zdradzał którymi, bo nie będę mógł już tam chodzić jeść.


Czy lubisz bohaterów, których stworzyłeś w książce? Czy któryś z nich nosi cechy Twojego charakteru, sposobu postrzegania świata albo odzwierciedla inną osobę, którą spotkałeś w życiu?
Po tym, co przeżyli moi bohaterowie, to można stwierdzić, że ich nienawidzę. Ale tak nie jest, zżyłem się z nimi, chociaż może to wydawać się dziwne, w końcu nie istnieją. Lubię ich na pewno i chcę ich jeszcze trochę pomęczyć w przyszłości. 

Bartosz Szczygielski


Czyli zapowiedź kontynuacji?
Tak. Na pewno przełożyłem na nich swoje cechy. Z pewnością Gabriel trochę postrzega świat w sposób podobny do mnie, pali, do pracy chodzi w koszulach (ja nie). Jest scena, w której ma na sobie koszulkę Pink Floydów z „The Dark Side of The Moon”, czyli luźniej, ale kiedy potrzeba, to potrafi się ubrać z klasą. Nie wiem, czy jest do mnie podobny z wyglądu, umieściłem w kilku miejscach parę przesłanek, jak można go sobie wyobrażać, ale nie chciałem opisywać szczegółów.

Brad Pitt to jasne.
Brad Pitt pojawia się w książce, ale w trochę innym kontekście i mówi o nim kobieta, więc miejmy nadzieję, że będzie mi to wybaczone. Na pewno Byś ma moje cechy, niektórymi został obdarzony nieświadomie, bo uważam, że nie ma osoby, która jest w stanie się odciąć od tego, kim jest, postawić grubą krechę na zasadzie teraz piszę i to nie jestem ja. W prowadzeniu fabuły, pomysłów czy w humorze owszem, zawsze jakaś część autora przechodzi. Nie widzę możliwości, żeby to od siebie odciąć.

Druga bohaterka, Kaśka, też ma trochę moich cech, bo wewnętrznie trochę czuję się kobietą. Myślę, że chyba w miarę dobrze je rozumiem i chciałem to jakoś przełożyć, mam nadzieję, że się udało.

Jak wyobrażasz sobie życie po sukcesie książki, po premierze?
Myślę, że będę musiał zmienić adres zamieszkania. Jak się te wszystkie groupies dowiedzą, gdzie mieszkam, to może być naprawdę ciężko. A tak na serio, to powiem szczerze, że nie mam wielkich oczekiwań, oprócz oczywiście ekranizacji z Bradem Pittem i Oscara za scenariusz, który osobiście napiszę, bo przecież nikt inny nie podoła (uśmiech). Jestem przekonany, że na prawdziwy sukces trzeba zapracować. To nie jest tak, że pierwsza książka ma nagle 100 000 przełożeń na inne języki, setki fanów itd. Sam po debiutantów sięgam rzadziej niż częściej, chociaż kiedyś musi być ten pierwszy raz i trudno mi uwierzyć, że pierwsza książka może okazać się sukcesem. Nie dlatego, że w nią nie wierzę, bo wierzę, ale uważam, że taki prawdziwy sukces nie przychodzi bez ciężkiej pracy.

Ale za sukces moglibyśmy uznać niecierpliwe wyczekiwanie Twojej kolejnej książki przez czytelników?
Oj, jak najbardziej! Mam nadzieję, że przynajmniej parę osób będzie na nią czekało. I to jest duży sukces. Jest też duży stres, bo jeśli chciałbym utrzymać ciągłość, to powinna się pojawić za rok, mniej więcej o tej samej porze. Czyli już powinienem ją pisać. A póki co dopiero ją planuję i już wiem, jakie będzie pierwsze zdanie. Dla mnie to już jest ogromny sukces, że udało mi się znaleźć świetnego wydawcę, a książka będzie miała fajną promocję. Jestem tylko ciekaw recenzji. Zobaczymy. Najwyżej będę płakał w poduszkę i wciągał heroinę (śmiech).

„Aorta” to Twój debiut powieściowy, ale nie debiut pisarski. Na swoim koncie masz już kilka publikacji m.in. na łamach „QFant”, „Tekstualia”, „Papermint”. Twoje wcześniejsze teksty ocierają się o fantastykę, horror, s-f. A teraz powieść kryminalna. Czy w tej formie jednak czujesz się najlepiej?
Zdecydowanie tak. Jak byłem młodszy, to czytałem dużo fantastyki, szczególnie Tolkiena, Sapkowskiego, Dicka, Pratchetta, Dukaja. Naturalnym mi się wydawało, że można by było napisać coś w tej samej stylistyce. Okazało się to znacznie trudniejsze niż się spodziewałem. Pewnego dnia pojechałem na warsztaty pisarskie z Joanną Jodełką do biblioteki na Białołęce i tam ona mnie namówiła, żebym wziął udział w konkursie, organizowanym przez Międzynarodowy Festiwal Kryminału. Trzeba było napisać opowiadanie kryminalne, a wygraną były tygodniowe warsztaty. Wtedy napisałem swoje pierwsze w życiu opowiadanie kryminalne i wygrałem. Te warsztaty to był świetny czas, bo spędziłem tydzień z ludźmi, którzy lubią to samo, co ja, którzy też piszą. A moją grupę prowadził Mariusz Czubaj, więc nie mogło być lepiej. Zacząłem coraz bardziej chłonąć to, co się działo. To opowiadanie znalazło się w Antologii „Czas zbrodni”, wydanej przez Wydawnictwo EMG z pracami innych uczestników warsztatów Międzynarodowego Festiwalu Kryminału we Wrocławiu.

W tym samym roku napisałem opowiadanie, które zaczęło „Aortę”. Potem w kolejnym roku przyszedł pomysł na kolejne opowiadanie, drugie w mojej karierze kryminalne, które też wygrało konkurs MFK.

Fantastykę spod mojego pióra, a dokładnie cyberpunk i post apokaliptyczne klimaty, można przeczytać w „Ostatnim dniu pary” – takie krótkie na 5 stron opowiadanie, które  znalazło się w antologii ponieważ zajęło 3. miejsce w organizowanym konkursie. W paru miejscach można gdzieś to jeszcze kupić albo ściągnąć darmowego ebooka na stronie historiavita.pl. Stwierdziłem, że skoro tak dobrze mi idzie i mam pomysł, to czemu nie spróbować napisać książkę.

Tak po prostu?
Oczywiście robiłem to po godzinach, weekendami, wieczorami, nie codziennie i tak zeszło mniej więcej rok z hakiem. Dałem książce odleżeć, zacząłem ją poprawiać, wysłałem do paru zaprzyjaźnionych osób i dostałem pozytywne odpowiedzi. Wysłałem też do Mariusza Czubaja, Marty Mizuro (z nimi miałem warsztaty w ramach MFK) i Katarzyny Bondy, dostałem odzew, wskazówki, co powinienem poprawić i jasną, klarowną informację, że mam to wysyłać do wydawnictwa, bo dostanę po tyłku, jak tego nie zrobię.

Wysłałem do jednego wydawnictwa i w tym wydawnictwie (W.A.B.) teraz jestem. Cieszę się z tego, bo bardzo liczyłem na współpracę z Filipem Modrzejewskim. Udało się i bardzo to sobie cenię. Nie dość, że dużo się nauczyłem, to jeszcze wiem, jak postępować dalej. Rzeczy, o których myślałem, że są dobre, okazały się niekoniecznie takimi. I to zostało mi ładnie wypunktowane.

Życzyłbym każdemu, żeby spotkał na swojej drodze takiego redaktora, który powie mu „Hej, potrafisz pisać, ale zobacz na to, spójrz na tamto. Czy nie uważasz, że to i to powinno być zrobione troszeczkę inaczej?”. To nie jest łatwe. Jeśli pracujesz nad czymś 1,5 roku, to masz wrażenie, że jest idealne. Ale trzeba spojrzeć na to świeżym okiem, odciąć się i wiedzieć, że czasem jest lepsza droga. Jeżeli ktoś planuje pisać książkę lub cokolwiek innego, to może niech nie wysyła tego do mamy czy rodziny, jeśli nie ma pewności, że powiedzą mu prawdę. Jeśli powiedzą mu że super, fajnie, bo nie będą chcieli mu zrobić krzywdy krytyką, to nie chciałbym potem gasić takiego pożaru.

Wywołałeś temat osób piszących, które chciałyby wydać książkę. Co mógłbyś im poradzić? Jak taka osoba powinna się zmotywować do regularnego pisania, by coś z tego wyszło?
Musi być systematyczna, bez tego nie ma szans, żeby coś dokończyć. Jeżeli mamy pomysł, który nam się spina, rozpisany na plan i nie widzimy słabych punktów, wiemy, że historia jest dobra i mamy coś ciekawego do przekazania, to czemu mielibyśmy odpuścić? Trzeba ją dokończyć, zobaczyć jak wyjdzie całość. Jak nie wyjdzie, to trudno, to napisze się kolejną. Ja bym to widział jako taką drzazgę z tyłu głowy, która jak się kładziesz wieczorem do łóżka, to ci się wbija głębiej.

Wydawało mi się, że pisanie jest pewną formą wolności, przekazu, wypowiedzenia się… Sposób, w jaki o tym mówisz, wskazuje jakby było obciążeniem.
Ja to traktuję jako coś, co nad tobą wciąż wisi. Taka mała siekierka. Taki mus, że mam historię, którą chcę opowiedzieć, przelać na papier i muszę to zrobić, bo inaczej nie da mi spokoju. Siedziałem w pracy, jechałem autobusem, czy wyjechałem gdziekolwiek to cały czas myślałem, może to zrobić tak, może to zrobić inaczej. Uwolniłem się od tego dopiero wtedy, kiedy skończyłem, postawiłem ostatnią kropkę. Serio, miałem wyrzuty sumienia, jak przez dwa tygodnie nie usiadłem do książki. Bolało mnie to. Chciałem sobie wypracować plan: jeśli codziennie napiszę stronę, to za miesiąc będę miał tyle i tyle znaków. Odradzam, bo to jest plan, który się nie do końca udaje, ale ma taki plus, że pracując codziennie, pisząc nawet niewiele, człowiek pnie się i tak do przodu.

Zaczynałem od określonej liczby znaków i na początku mi się to udawało, ale potem zauważyłem, że nawet kiedy mniej napisałem, ale bardziej mi się to podobało, to nie miałem wyrzutów sumienia. Ważne, że coś robiłem. I taka systematyczność, znalezienie chociaż tych 30 minut dziennie, nawet jak nie czujesz tak zwanej weny, a moim zdaniem ona nie istnieje, to warto po prostu zacząć pisać. Potem możesz usunąć, ale po prostu pisz, żeby pozbyć się tego ciężaru, który nad tobą wisi. I potem jest już tylko łatwiej. W którymś momencie jesteś po prostu zadowolony z tego, co udało ci się zrobić. 

Bartosz Szczygielski podczas pracy twórczej

Jak wygląda u Ciebie proces pisania? Najpierw wymyślasz temat, zarys fabuły, potem research i na końcu pisanie, czy inna kolejność?
Najpierw całość sobie wyobraziłem. Spisałem, może nie całość, ale większą część. Wiedziałem już, co chcę umieścić w środku. Oczywiście spotykałem się z ludźmi, którzy mi pomogli w kwestiach merytorycznym, żeby wszystko było takie, jakie powinno być. Ale też bez przesady, bo nie jestem aż takim fanem reportażowych książek. I kiedy już wiedziałem, do czego dokładnie dążę, to szedłem po kolei, pisząc scena za sceną. W międzyczasie też modyfikowałem to, co się pojawia. Chociaż wiedziałem, co chciałem umieścić w danej scenie, to podczas pisania samo układało się coś innego. I wtedy zmieniałem.

Pamiętam, że przeprowadzałem kiedyś wywiad z Andersem de la Motte, który powiedział mi, że pisał książkę, miał rozpisany plan, wszystko było super i napisał jakiś rozdział, w którym ktoś zapukał do drzwi. Mówił, że tego nie planował, po prostu samo wyszło, to mu pasowało w danej chwili i musiał wszystko pozmieniać, bo to była naturalna kolej rzeczy. Mnie się też tak zdarzało, że coś się pojawiało naturalnie i uważałem, że to musi dalej zostać.

Po całym procesie pisania, wróciłem do redakcji i niektóre rzeczy, które kiedyś wydawały mi się idealne, po prostu usunąłem. Ogólnie plan był, finalnie książka wygląda trochę inaczej, a po redakcji wygląda jeszcze inaczej.

Czy musisz mieć spokój i być sam, kiedy piszesz?
Zależy od dnia. Czasami potrzebowałem ciszy i spokoju, a czasami puszczałem sobie porządną muzykę z przytupem, słuchawki i parłem do przodu. Czasami też gdzieś grał telewizor. To zależało od nastroju. Nie powiem, że kiedy piszę, to odcinam się od wszystkiego, ale jak już zaczynam łapać takie poczucie, że jest OK, to wtedy mniej rzeczy mi przeszkadza. Kiedy jeszcze paliłem w mieszkaniu, a już tego nie czynię, to siedziałem w kuchni jak rasowy pisarz: kawa, popielniczka, laptop. Nigdy nie pisałem po alkoholu. Chociaż wydaje mi się, że raz spróbowałem, ale nie kleiło mi się to zupełnie. Mimo, że Hemingway mówił „Pisz po pijaku, edytuj na trzeźwo”, to ja generalnie nie jestem fanem używek, czego w książce pewnie nie widać, bo jest ich tam sporo. Ale nie oszukujmy się, są pewne kanony, od których trudno odejść, a jest to spowodowane rzeczami, które są w rzeczywistości.

Czy masz swoje miejsce do pisania, które jest niemal świątynią i tylko tam piszesz? Albo jakieś rytuały podczas pisania?
 Rytuałów pisania nie mam. Pisałem przy biurku schowanym za regałem z książkami albo z laptopem w sypialni albo zamknięty w kuchni.

Czerpiesz wzorce z literatury? Czy jest jakiś pisarz, który najbardziej wpłynął na Twoją twórczość, dzięki któremu zacząłeś pisać?
Nie wiem, czy jest autor, po twórczości którego stwierdziłem, że muszę zacząć pisać. Jestem natomiast ogromnym fanem Chucka Palahniuka od „Podziemnego kręgu”, którego z resztą mam pierwsze polskie wydanie. Podoba mi się jego styl, jego podejście, jego taka specyficzna maniera, którą po przeczytaniu 3-4 książek zaczyna się już dostrzegać, a która odnosi się do jego bohaterów, co u mnie też będzie widoczne. Moi bohaterowie będą przeżywać takie rzeczy, które spokojnie mogłyby się znaleźć u Chucka właśnie.

Z resztą, jak to w przypadku mądrych książek bywa, „Aorta” również doczekała się cytatu/motta na początku. I on pochodzi od Chucka Palahniuka z „Podziemnego kręgu”. Idealnie przypasował do treści i definiował całość. Jest po angielsku, bo w tłumaczeniu nie podobało mi się jak brzmiał. Generalnie jest o tym, że mając w ustach lufę pistoletu można mówić tylko samogłoskami.

Inni autorzy to – nie będę tu oryginalny, bo i po co - Stephen King, który jest cudownym opowiadaczem historii, niezależnie od fabuły, lepszej czy gorszej, zawsze potrafi ładnie sportretować ludzi w tak emocjonujący sposób. Naprawdę wierzymy, że ten samochód, który się pojawia w fabule, faktycznie mógł kogoś zjeść. Dla mnie to jest coś niesamowitego, po prostu wprowadza mnie w świat, który jest rzeczywisty i w którym chciałbym być, który w jakiś sposób na mnie działa. Chociaż miałem problem z „Miasteczkiem Salem”, gdzie naprawdę przez chwilę się bałem, ale pojawiło się zdanie, że ktoś przystawił ucho do drzwi i usłyszał głos ssania albo siorbania – wtedy wybuchnąłem śmiechem i już nie byłem w stanie powrócić do rzeczywistości, którą wykreował. Ale może to po prostu była wina tłumaczenia.

Czy są wzorce kryminalne? Zostałem porównany przez Katarzynę Bondę do Chandlera ze względu na głównego bohatera. Chandlera czytałem, ale nie powiedziałbym, że jestem jego fanem, to za duże słowo. Nie mam tak, że się wzorowałem na kimś rzeczywiście z kryminalnego światka.

A kryminały dla przyjemności czytasz?
Oczywiście, że czytam. Tak naprawdę to bardzo dużo powieści można by podciągnąć pod konwencję kryminalną. Bądźmy szczerzy, nawet „Czerwony Kapturek” to rasowa opowieść o morderstwie i zemście. Z naszych rodzimych twórców poleciłbym Mateusza M. Lemberga, który poczynił wyjątkowo intensywną trylogię („Zasługa nocy”, „Patron”, „Mennica”). Oczywiście wszystko tych, których wymieniłem przed chwilą. Dodajmy do tej listy nazwisk jeszcze Zygmunta Miłoszewskiego czy Gaję Grzegorzewską. Moim osobistym faworytem, którego czytam i promuję, gdzie się da jest Johan Theorin i jego Kwartet olandzki. To zupełnie inne podejście do formy kryminału.

Czytając Twoje teksty, odnoszę wrażenie, że postrzegasz świat w podobny sposób do Kurta Vonneguta. Też mieszasz rzeczywistość z absurdalną fikcją, ubierasz ją w irracjonalne okoliczności, pokazujesz w krzywym zwierciadle, niekiedy ocierasz się o czarny humor, ironię czy wręcz groteskę. Jest mrocznie, ciemno, groźnie. To świadomy wybór wyrażania siebie i piszesz tak naturalnie czy to konwencja, w której najlepiej się czujesz?
Nie ustalałem sobie konwencji, w jakiej chcę pisać. Oczywiście wiadomo, że kryminał ma swoje ramy. A to jest bardziej stylistyka noir niż kryminalna, jest tu dużo niedopowiedzeń, półśrodków, nie ma tylko jednego ciemnego bądź jasnego miejsca, ale wyszło mi to naturalnie. Po prostu tak czułem, nie mówię, że tak postrzegam świat, że jest fuu, źle i koniec, ale tak mi wychodzi po prostu samo. Nie siliłem się na mroczne klimaty, tak to ze mnie samo wypłynęło. 

Bartosz Szczygielski

Jakiego tematu w życiu byś nie podjął w książce?
Nie wiem, czy jest taki temat. Nic nie przychodzi mi do głowy, o czym nie chciałbym albo nie mógł czy bałbym się napisać. Nie opieram się na prawdziwych historiach, a jeśli jakieś mnie zainspirują, to i tak staram się je przekręcić, żeby nie dało się odczytać. Nie chciałbym potem otrzymać komentarza typu: „Słuchaj mówiłem ci taką historię, a teraz czytam ją w książce”. Nawet ostatnio kolega mi coś opowiadał i dodał: „Słuchaj, ale tego ma nie być w książce”. A ja na to: „Dobra, zmienię imiona”.

Musisz mieć bardzo bogatą wyobraźnię…
Wydaje mi się, że tak i to dzięki VHSom i filmom z lat 90’. Jestem dzieckiem lat 90’. Wszystko, co się pojawiało, nawet filmy na VHS, które teraz wydają się przaśne i głupie, działały na dziecięcą wyobraźnię w niesamowity sposób. Boże, będę brzmiał jak starzec, ale mam wrażenie, że kiedyś było lepiej. Kiedyś potrzeba było więcej wyobraźni, teraz dostajemy kreatywne pomysły, nad którymi siedzi 8 osób przez 3 tygodnie, żeby wyglądały na nowatorskie. Kiedyś takie rzeczy wymyślało się samemu. Miało się jednego małego resoraka, małego ludzika, który robił całą historię. Grało się w kapsle. Do tej pory pamiętam, jak bolał mnie palec od uderzania, ale to było coś, co rozbudzało wyobraźnię.

A wena twórcza – pomaga wyobraźni, czy wręcz przeszkadza?
Coś takiego jak wena - magiczne pióro, spływające na ciebie z orszakiem nimf, które grają na harfach i mówią „Wow, teraz możesz pisać” – moim zdaniem nie istnieje. Ale np. jakaś scena, czy cokolwiek, może zadziałać jak punkt zapalny. Jak wpadnie do głowy jakiś fajny pomysł, to potrafi tak naprawdę się wbić i lepiej się wtedy pisze. Nie ma co jednak na niego czekać. Czasem się pojawia, czasem nie.

Twoje motto życiowe, coś, co pomaga Ci przetrwać.
Coś w stylu „iść do pracy, żeby nie umrzeć z głodu”? To też trochę motywuje do życia. Pewnie myślałaś o czymś głębszym, ale niestety nie wziąłem ze sobą moich karteczek z Paulo Coelho… (uśmiech). Myślę, że warto jest skupić się trochę na sobie  – nie w takim kontekście niepatrzenia na innych, bycia egoistą, ale na tym, żeby zobaczyć w sobie rzeczy, które są dobre. Trzymać się ich i wiedzieć, że to, co się dobrze robi, warto kontynuować. Nawet jak nie do końca wychodzi, wierzyć w to, że za którymś razem się uda.

Bardzo długo w siebie nie wierzyłem, ale miałem taki moment, że jakbym nie napisał książki, to bym w ogóle nic nie zrobił. A wiedziałem, że jestem w tym dobry i chciałem to po prostu dokończyć, by zobaczyć jak będzie, nie oglądać się, zamknąć to i zobaczyć, co będzie dalej. Myślę, że każdy tak powinien robić, z niektórymi rzeczami przynajmniej. Jeśli wiesz, że jesteś w czymś dobry, to brnij do przodu i może wyjdzie z tego coś dobrego.

Książką, która ma dla Ciebie największe znaczenie.
Zabiłaś mi ćwieka, absolutnie nie mam pojęcia. Powinien teraz rzucić jakimś mądrym tytułem, ale nie mam chyba najważniejszej książki, którą zawsze bym wymieniał w takiej sytuacji. Mocno mną wstrząsnęła „Droga” C. McCarthy’ego, która po prostu przeorała mnie w zupełnie innym znaczeniu niż ja chciałem przeorać czytelnika. Sprawiła, że zacząłem trochę inaczej patrzeć na pisanie w ogóle. Zobaczyłem, że o rzeczach, które są absolutnie wymyślone, bo tam mamy jakiś post apokaliptyczny świat, można pisać takim językiem, że naprawdę aż przechodzą ciarki po plecach. A i jeszcze „Trylogia nowojorska” Paula Austera, która sprawiła, że przejechałem kiedyś przystanek autobusowy. Zacząłem czytać i stwierdziłem „Wow, wow”. Zorientowałem się, że powinienem wysiąść wcześniej dopiero jak skończyłem rozdział. Myślę, że to są dwa takie tytuły, które teraz będę wymieniał do końca życia. 

Obraz namalowany przez Bartosza Szczygielskiego
Czytałam, że kiedyś malowałeś. Czy pokusiłbyś się o namalowanie ilustracji do swoich powieści?
Nie, ale fakt, kiedyś trochę rysowałem. Namalowałem dla siostry i jej męża obraz, reprodukcję Tomasza Sętowskiego. To był pierwszy obraz, jaki zrobiłem, miał jakiś gigantyczny rozmiar i robiłem go chyba ze 3 miesiące. Wyszedł OK, ale nie mam takiej plastycznej wyobraźni, jaką myślałem, że mam. Potrafię coś odtworzyć, dodać coś od siebie, mogę coś widzieć, ale nie wychodzi mi to tak, jakbym chciał. Nie jestem zadowolony z finalnego rezultatu. Z pisaniem jest inaczej, bo tu jestem zadowolony, a w malowaniu widzę w wyobraźni, że to powinno wyglądać inaczej. Myślę, że to jest kwestia wprawy i wypróbowania innych rzeczy, ale żeby coś ilustrować do książki, to nie. Wystarczy mi, że podałem pomysł na okładkę i jest satysfakcja.

Myślisz, że wrócisz kiedyś do malowania?
Myślę, że tak na zasadzie oderwania się, odcięcia od tematu. Jak ostatnio malowałem taki mały obraz z czaszką, to zniknąłem na 3 dni. Siedziałem, szkicowałem ołówkiem, poprawiałem i poprawiałem. To jest takie fajne odcięcie się, skupiałem się na czymś innym i nie myślałem w ogóle o pisaniu. Problem z tym, jak pójść dalej, coś rozwiązać, zniknął jak ręką odjął.

Świetny sposób na naładowanie akumulatorów. Jak inaczej się napędzasz, zbierasz siły?
Tak naprawdę nie wiem, ja nie potrafię odpoczywać. To jest ból, z którym walczę. Mam wrażenie, że leżąc plackiem, nic nie robiąc, coś mnie omija. Nie lubię bezczynności, dziwnie się z tym czuję. Natomiast lubię oglądać filmy, tak, żeby nie było sztampowo, gram na PlayStation, lubię też seriale. Nie są to rzeczy jakoś specjalnie fajne, ale to po prostu lubię.

Dziękuję za rozmowę.
Dziękuję.

---
Lubicie mroczne kryminały? Ja tym wywiadem tylko umocniłam się w przekonaniu, że „Aorta” zapowiada się na niezwykle ciekawą pozycję nie tylko na jesienne wieczory. Jestem już po kilku rozdziałach. Intuicja nie zawodzi!

Chociaż premiera książki „Aorta” Bartosza Szczygielskiego odbędzie się 28.09.2016 r., to już można zakupić ją w formie ebooka na Virtualo lub zamówić w empiku.

Jesteście ciekawi, co dzieje się u autora? Sprawdźcie na fanpage’u Bartka Szczygielskiego. Dajcie znać, jak wrażenia po lekturze.

Zdjęcia pochodzą z prywatnego archiwum autora.

4 komentarze:

  1. Okładka rzeczywiście przyciąga, ciekawe, czy autor będzie drugim Miłoszewskim, czego oczywiście życzę. Aga, ja wiem, że jak coś polecasz to z serca, więc zaufam. Pozdrowienia/Magda S.

    OdpowiedzUsuń
  2. Zapowiada się arcy ciekawie! Trzymam kciuki za powodzenie książki i z przyjemności się z nią zapoznam. Bardzo intrygująco się zapowiada!!

    OdpowiedzUsuń